piątek, 20 marca 2015

1.

Nazywam się Melanie Smith. Mam siedemnaście lat. Mieszkam w amerykańskim mieście wraz z mamą i młodszym bratem, Adamem. Mój tata zmarł kiedy miałam osiem lat. Jestem uczennicą, po lekcjach dorabiam w niewielkim sklepiku i w wolnych chwilach lubię czytać książki. Nic szczególnego. 
  Tego wieczoru skończyłam pracę. Dorabiam  jako kasjerka w sklepie sportowym. Znajoma mojej mamy, pani Black jest właścicielką tego lokalu. Ponieważ jest piątek i nie muszę odrabiać lekcji zostaję trochę dłużej. 
  John, syn pani Black który również pomaga w sklepie krząta się między wieszakami ze sportową odzieżą. 
- Możesz już iść, Mela. - krzyknął.  
  Okej, wreszcie skończone. Zdjęłam ohydny żółty podkoszulek który kazali mi nosić w trakcie pracy i rzuciłam go w szatni. Biorę swój czarny plecak i wychodzę. 
  Zdążyło się już ściemnić. Miasto o tej porze tętni życiem. Ludzie imprezują, wychodzą gdzieś w weekend z przyjaciółmi. Nigdy nie byłam szczególnie towarzyska. Nie mam zbyt wielu przyjaciół może oprócz Julii z którą czasem się spotkam. 
  Ponieważ mój dom znajduje się na obrzeżach miasta mam dosyć długą drogę. Jest już naprawdę późno. 
  Poprawiłam jasny kosmyk włosów. Jestem wysoka i szczupła. Ale nie jestem w ogóle atrakcyjna ani nic w tym rodzaju. Mam długie blond włosy i oczy koloru czekoladowego brązu. Jestem raczej blada i mam dosyć ładne rysy twarzy. Nigdy nie miałam powodzenia u chłopców ponieważ albo uważali mnie za nudziarę albo byłam zbyt nieśmiała, żeby się nimi zaprzyjaźnić. Ale teraz się trochę bałam. Jest ciemno, jestem sama po środku tej przeklętej ulicy. Wolałabym mieszkać w centrum gdzie jest pełno ludzi.  
  Zawiał mocniej wiatr i zadrżałam. Już niedługo. Pocieszyłam się, że w plecaku czeka na mnie nowa książka wypożyczona  z biblioteki. Jestem przekonana, że mi się spodoba, uwielbiam tego typu powieści. 
- Hej, zaczekaj malutka! 
  Obejrzałam się. Za mną szło dwóch dosyć dziwnie wyglądających chłopaków. Prawdopodobnie byli to moi rówieśnicy. Jeden miał czarne włosy i poszarpane dżinsy a drugi był rudy jak marchewka. Oboje uśmiechali się od ucha do ucha. Zauważyłam, że czarnowłosy trzyma w ręku scyzoryk. 
- No, nie bądź taka! Chodź pogadamy! 
  Nie zabrałam ze sobą pieniędzy ani telefonu. Nie miałam nic wartościowego co mogliby chcieć ukraść. A może im wcale nie chodzi o kradzież? Och, zamknij się, Mel. 
  Rudy szarpnął mnie za ramię, a czarnowłosy zagrodził drogę ucieczki.
   Wściekłam się. Co oni sobie do cholery wyobrażają? Czułam jak z powodu adrenaliny serce zaczyna mi bić jak szalone. Zacisnęłam dłonie w pięści. 
- Nie dotykaj mnie - wycedziłam. 
   Obydwoje zarechotali jak dwa przygłupy. 
   Nagle zerwał się wiatr. Ale to był o wiele silniejszy wiatr niż ten poprzedni. Najbliższy hydrant dosłownie wystrzelił w powietrze pryskając fontanną wody. Nie wiem dlaczego, ale zawsze kiedy odczuwam jakieś silne emocje coś dzieje się wokół mnie. Coś z wodą, powietrzem raz nawet ogniem.. 
  Moi prześladowcy zignorowali te zjawiska. 
- Nie bądź taka ostra... - szepnął rudy. 
  Uderzyłam go  z całej siły pięścią w twarz. Przeklął. 
- Zostawicie dziewczynę w spokoju! 
  Co to za głos? Taki mrożący krew w żyłach. Z cienia najbliższego budynku wyłonił się mężczyzna. Był wysoki, umięśniony i miał maskę. Prawdę mówiąc niewiele można było o nim powiedzieć bo miał na sobie taki dziwny kostium. 
- Słyszałeś puść ją! - warknął. 
  Przerażony rudy cofnął się. W ślad za nim ruszył jego przyjaciel. Uciekli w kierunku przystanku. 
- To niepoważne, żeby taka piękna dziewczyna chodziła sama o tej porze - oznajmił nieznajomy znacząco przyglądając się hydrantowi a właściwie jego odpadkom i wodzie. Popatrzył na mnie jakby uważał mnie za kogoś niezwykłego. Poczułam, że się rumienię. 
- Odprowadzę cię do domu, wiem, że mieszkasz niedaleko. 
  Ciekawe skąd on to może wiedzieć? Kto to w ogóle jest? Co to za gość który mnie uratował? Szliśmy a ja czułam jak w miarę tego jak się uspakajam dziwnym zbiegiem okoliczności  cichnie wiatr.  
  Staliśmy właśnie przed moim domem. Jest to niewielki budynek, o białawych ścianach z dachem z czerwonej dachówki. Są w nim cztery pokoje plus łazienka i kuchnia. Przed domkiem stały składane krzesła ogrodowe i stolik. Ponieważ było już ciemno musiałam zmrużyć oczy, żeby dostrzec stojący na podjeździe samochód. Mama jest w domu.  
- Proszę, przyjmij ten podarunek ode mnie, Mel - szepnął mężczyzna. 
   Skąd on zna moje imię? Wręczył mi piękny naszyjnik. Srebrny łańcuszek a na nim zawieszona pozłacana literka S. Zrobiło mi się jakoś głupio, w końcu ten człowiek mi pomógł. Mogłam chociaż wziąć od niego ten wisiorek. 
- Jak się nazywasz? - wypaliłam trzymając w ręku podarunek. 
- Slade. 

------------------------------------------------------------- 
Wiem, że to na razie pierwszy rozdział, ale proszę o trochę cierpliwości a akcja się rozkręci :D Zdaję sobie sprawę, że nie będzie nie wiadomo ile komentarzy, bo to dopiero początek, ale miło by było jakby ktoś coś napisał :D 
Pozdrawiam i życzę miłego weekendu :*

4 komentarze:

  1. Świetny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Uch, twoje rozdziały zawsze świetne. Kurczę. Oddaj trochę weny i talentu! <3
    I love it!
    Emiś :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ciekawie się zaczyna ^.^
    Mel taka skromna :)
    Nikt nie przejął się wybuchającym hydrantem? Serio? No jasne, przecież to się dzieje tak często XD
    Przypuśćmy, że jestem dziewczyną napadniętą przed dwóch kolesi. Nagle z ciemnego zaułka wychodzi jakiś świr w masce... Hymm co by tu zrobić? Uciec gdzie pieprz rośnie, czy może dać się odprowadzić do domu. Osobiście uciekłabym, ale szanuje odwagę twojej bohaterki :D
    Biorę się za kolejne rozdziały

    OdpowiedzUsuń