Wyszłam na zewnątrz, dygocząc z zimna. Nie cierpię tej pory roku, zawsze mam sine dłonie i stopy. Bruce musiał wracać do pracy, ale nie chciał zostawiać mnie samej w obcym mieście. Kazał mi poczekać kilka minut. Tak właściwie to ilu on ma synów? Szkoda, że nie ma córek, dla odmiany porozmawiałabym z jakąś dziewczyną. Zaczęłam przestępować z nogi na nogę i przyglądać się przejeżdżającym samochodom. Ciekawe, czy moi przyjaciele już mnie szukają. Mam nadzieję, że Raven przekaże im, że muszę pobyć chwilę sama i wszystko sobie poukładać, przemyśleć. Jak zwykle w takich sytuacjach Robin będzie się na mnie wściekał, że nie konsultuję z nim moich decyzji, on się o mnie martwi...
- Hej, lala wsiadasz czy zamierzasz zamarznąć? - spytała rudowłosa dziewczyna, parkując tuż obok mnie.
Nieznajoma miała prostokątne okulary, bladą cerę i bystre, zielone oczy. Włosy koloru marchewki związała w wysoki kucyk. Ubrana była w czarny, elegancki płaszcz. Nie ma co ukrywać, jest bardzo ładna.
- Ee.. a ty to kto? - bąknęłam speszona.
Wywróciła teatralnie oczami.
- Barbara Gordon, Bruce do mnie dzwonił, że mam cię zabrać do domu - wyjaśniła niecierpliwie zezując na tył czarnego samochodu.
Ja również popatrzyłam w tamtym kierunku i dostrzegłam kilkunastoletniego chłopca, pochłoniętego grą na telefonie. Miał czarne włosy i bardzo mi kogoś przypominał.
- Odjedziemy czy nie? Mam dosyć załatwiania spraw za Richarda, jakby nie mógł sam sobie poradzić w życiu - wybuchnął chłopiec ciskając telefonem o przedni fotel.
- Mówiłam ci, zamknij się do cholery - warknęła Barbara.
Zszokowana zachowaniem tej dwójki usiadłam na przednim siedzeniu i zapięłam pas. W radiu zaczęła dudnić szybka, głośna piosenka więc skupiłam się na brzmieniu muzyki, aby uspokoić skołatane nerwy. Za oknem podziwiałam okazałe budynki, wymyślne dachy bogatych rezydencji i inne luksusy na które nigdy w życiu nie będę sobie mogła pozwolić. Jechaliśmy chyba najdroższą dzielnicą w całym mieście. Szczerze mówiąc, nigdy nie byłam w takim miejscu. Wszystko wydawało się kosztować tutaj majątek, a domy wyglądały jak dwory szlacheckie w podręczniku od historii. Westchnęłam zniecierpliwiona ponieważ mijaliśmy już któryś z kolei okazały budynek.
- Ee.. przepraszam ty jesteś Bruce'a...? - spytałam, nie mogąc powstrzymać ciekawości.
Barbara zachamowała nagle, tak, że szarpnęło nami do przodu. Poczułam jak zawartość żołądka pochodzi mi do gardła, musiałam przełknąć ślinę. Ciemnowłosy chłopiec upuścił telefon i zaczął głośno narzekać na brak umiejętności kierowcy.
- Współpracownicą, pomocnicą, byłą Batwomen czym jeszcze chcesz.. - wymamrotała mrużąc oczy w zimowym słońcu.
- I laską mojego brata-idioty Tima..
- Zamknij się, Damian! - krzyknęła Barbara.
Zdziwiona zauważyłam, że jesteśmy na miejscu. Otworzyłam szeroko usta, widząc piękny, luksusowy budynek. Miał tak ogromne rozmiary, że spokojnie mogłoby pomieścić się w nim kilka rodzin. Dosłownie przed nami znajdowała się ozdobna fontanna. Zaparkowaliśmy obok kilku pięknych, lśniących samochodów. Przygryzłam dolną wargę zażenowana moim brzydkim strojem i fatalnym wyglądem.
- Witaj w Wayne Manor.
***
- O kurczę, przepraszam - wymamrotałam, kiedy zauważyłam, że moje buty zostawiają wszędzie ciemne smugi.
Zdjęłam zimowe kozaki i położyłam pod ścianą, mając nadzieję, że więcej niczego nie pobrudzą. Damian zignorował moją osobę i zniknął za jednymi z licznych drzwi. Barbara rozebrała się szybko i wyciągnęła telefon. Zmarszczyła nos i poprawiła okulary.
- Nie wierzę, ten wariat dzwonił do mnie już z szesnaście razy..
- Kto? - spytałam również zdejmując płaszcz i podając go dziewczynie.
Schowła moje okrycie w pięknej szafie ozdobionej dużym lustrem. Znajdowałyśmy sięw ogromnej garderobie, niestety na każdym kroku można było się natknąć na lustra. Unikałam swojego beznadziejnego odbicia jak tylko mogłam. Piękny wystrój tego domu sprawiał, że czułam się jak bohaterka filmu, zagubiona w pałacu.
- Richard - wywróciła oczami a ja poczułam, że robi mi się słabo.
Poczułam, że uginają się pode mną nogi. To chyba przez te nerwy.
- Kurczę, zrobiłaś się zielona na twarzy.. Może jesteś głoda?
Przytaknęłam chociaż wcale nie chciało mi się teraz jeść. Szłam za Barbarą, przemierzając piękne, zdobione korytarze. Dziwne, że moja towarzyszka czuje się tutaj jak u siebie w domu. Czyżby mieszkała w Wayne Manor? Niemal uśmiechnęłam się, czując zapach świeżego pieczywa, kawy i innych smakołyków. Znajdowałyśmy się w ogromnej kuchni z wielkimi oknami wychodzącymi na ogród. Przy nowoczesnej kuchence krzątał się starszy, szczupły mężczyzna z siwymi włosami. Przyrządzał posiłek, nucąc nieznaną melodię pod nosem. Przekładał właśnie omlet na niebieski talerz, kiedy nas usłyszał.
- O panna Barbara, jak miło pannę widzieć.. a to kto? - uśmiechnął się, jednak jego oczy nadal pozostały poważne. Ma się na baczności, jest podejrzliwy w stosunku do nieznajomej osoby.
- To Melanie. Bruce kazał ją tutaj przywieźć. - wyjaśniła sięgając po maślany rogalik leżący na okrągłym stole.
Uśmiechnęłam się nieśmiało, odruchowo spuszczając wzrok. Mam nadzieję, że zrobiłam na nim dobre wrażenie i nie uważa, że jestem brzydko ubrana czy nieokrzesana.
- Jestem Alfred - przedstawił się, podjąc mi rękę na powitanie.
- Miło pana poznać.
Usiadłyśmy przy stole, Alfred podał nam kawę, herbatę. Zajadałyśmy się rogalikami i drożdżówkami, kiedy do kuchni wszedł ciemnowłosy chłopak z niebieskimi, pogodnymi oczami. Uśmiechnął się rozbawiony na mój widok. Zajął miejsce obok Barbary, całując ją na powitanie w policzek. Dziewczyna odwróciła się zawstydzona.
- Miło mi poznać moją przyszłą szwagierkę. Timothy Drake - zaśmiał się, sięgając po słodką bułkę.
Czy wszyscy w tej rodzinie wiedzą kim jestem? Dlaczego ja nic o nich nie wiem? Ten Robin to dopiero jest papla, plotkuje jak stara baba. Skrzywiłam się, kiedy znowu poczułam znajomy, omdlewający ból brzucha. Chyba powinnam się wybrać do lekarza.
- No to co? Nie możesz już wytrzymać z moim bratem, że uciekłaś aż tutaj? - spytał Tim.
- Nic dziwnego, panicz Richard zawsze miał problemy z kobietami - zauważył Alfred.
Barbara zachichotała.
- Nie pierwszy raz, kiedy musimy się za niego tłumaczyć - wyjaśniła, rozkładając bezradnie ręce.
Damian, który wbiegł do kuchni niczym zawodowy sprinter i wyrzucił paczkę po chipsach do kosza na śmieci oznajmił przebiegle:
- Gdybym miewał tyle dziewczyn co on, ojciec już dawno wygoniłby mnie z domu. Ale nie, najstarszemu wszystko wolno. Richard jest najstarszy, powinienieś brać z niego przykład, Damian - zaczął przedrzeźniać głos Bruce'a.
Wszyscy wybuchli śmiechem. Tim rzucił w Damiana pustym kartonem po soku pomarańczowym, chłopak zrobił zgrabny unik i zmrużył swoje niebieskie oczy jakby chciał przestraszyć starszego brata. Swoją drogą to wszyscy są tutaj zaskakująco silni. No może oprócz Alfreda.
- Chcesz zobaczyć swój pokój? - spytał przyjaźnie starszy mężczyzna.
***
- Jestem beznadziejna - mruknęłam załamana.
- Nie jest tak źle - usłyszałam spokojny głos.
Odwróciłam się w kierunku drzwi i uśmiechnęłam się szeroko na widok Bruce'a. Musiał wrócić prosto z pracy, ponieważ ubrany był w piękny garnitur z niebieskim krawatem. Stał oparty o ścianę sypialni syna i przyglądał się naszym wirtualnym zmaganiom.
- O, cześć tato - przywitał się Damian pochłonięty grą.
Jego ojciec kiwnął głową abym poszła za nim.
Zajęliśmy miejsca przy kuchennym stole. Bruce postawił przed nami filiżanki gorącej kawy. Za oknem szalała śnieżyca, miałam wrażenie, że cały świat pokryje biały, zimny puch.
- Co się stało? Dlaczego przyjechałaś do Gotham?
Nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy. Jak wytłumaczyć, że moją jedyną motywacją jest irracjonalna zazdrość? Nie potrafię się pogodzić z tym, że dziewczyna, którą Robin kochał wraca cała i zdrowa do domu. Do miejsca w którym wszyscy jej oczekują. To Gwiazdka była pierwsza w wieży Tytanów, to ona pierwsza zawładnęła uczuciami Richarda. To jej należy się miejsce w jego sercu, to ona może być lepszą Tytanką. Powinnam się z tym pogodzić, powinnam ustąpić jej miejsce. Nie jestem nawet w połowie tak dobra jak ona. Nigdy nie będę.
Ponieważ znowu rozbolał mnie brzuch, odruchowo moje dłonie powędrowały w jego kierunku. Objęłam się rękoma i spojrzałam na siedzącego naprzeciwko mnie mężczyznę, który zaczerpnął gwałtownie powietrza i zbladł. Wyglądał na autentycznie przerażonego.
- Jak on mógł być tak nieodpowiedzialny.. W takim wieku - wycedził Bruce.
Uniosłam zdziwiona brwi i nagle zdałam sobie sprawę o czym on mówi. W jednej chwili uświadomiłam sobie, że ojciec Robina ma rację a moje życie nigdy już nie będzie wyglądało tak samo.